poniedziałek, lipca 10, 2006

Heineken Open'er - dzień 3 - koncert Kanye West'a

Na rozgrzewkę trochę fotek z otoczenia festiwalowego:



Yey! Wróciłam z wakacji. Szybko wrzucam relacje z 3 dnia Open'era bo jutro kolejny koncert - tym razem mojej wielkiej miłości - Erykah Badu.
Ogólnie lansowałam się na terenie festiwalu z chłopakiem już od godziny 16 popijając rozwodnione Heinekeny ;) i obczajając atmosferę. Organizacja moim zdaniem bardzo dobra - nie mogę się do niczego przyczepić. Chyba że do szajskich bonów zamiast kasy na których sporo zdarli. Załapałam się na próbę AbraDaba i The Streets (bez Skinnera). Burza nas trochę straszyła i padał deszczyk - wprawdzie letni i przyjemny ale koncert polskich hip hopowców przesunięto o pół godziny. Przestało padać wedle prognoz, pokazała się piękna tęcza i o 19.30 wyskoczył AbraDab, Yoka i Gutek. Nie jaram sie nimi wcale, chociaż przy Czerwonym Albumie zaliczyłam nawet koncert Daba. Zagrali same hiciory z tv, łacznie z tekstami Kalibra 44 na podkładzie G-Unit hihi. Ogólnie więc ludzie się bawili, a ja się nawet pokiwałam. Pojawił sie też Wujek Samo Rzadkie (aka Zło) i Numer Raz. Świeto polskiego hip hopu, wiecie.


Po nich pokazali się The Streets aka Mike Skinner i reszta. Repertuar The Streets znam ale średnio. Zagrali niezły koncert, rozgrzali publikę, myślę, że bawili się nie tylko miłośnicy hip hopu. Skinner był zabawny choć przyznam, że ze względu na akcent nie wszystko skumałam z tego co mówił. Przyczepił się do ochraniarzy i do VIPów na czerwonych krzesełkach i coś się z nich nabijał. Coś tam latał z butem w ręce i gadał że zgubił pasek od spodni. Przypuszczam, że ludzie dobrze znający ten zespół bawili się lepiej niż ja. Ja osobiście momentami się zagubiłam. Streets mają troche utworów które moim zdaniem słabo wypadają na koncertach - są po prostu zbyt niemrawe. Mnie w każdym bądź razie nie ruszyły. No ale Skinner kazał się trochę gimnastykować - kucać i skakać. Ludziom się podobało. No i nie omieszkał wspomnieć że czuje się w Polsce jak w domu. Jak miło.

moje dwa zdjęcia


Moim osobistym clue wieczoru byl oczywiście Kanye West. Koncert rozpocząl się w miarę punktualnie - około 23:15. Najpierw na scenie pojawiła sie damska sekcja smyczkowa, która nieszczęśnie siedziała tam nie wiedząc co ze sobą zrobić przez dłuższą chwilę. Kanye wyskoczył dynamicznie rozpoczynając swoim hitem Diamonds from Sierra Leone. Oczywiście nie omieszkał wdziać obciachowy sweterek w czym jest mistrzem. Zagrał pierwszy utwór i ... zniknął. Ta i jeszcze jedna dość długa przerwa była moim zdaniem najsłabszym punktem koncertu. Nie wiem czemu miała służyć, może podgrzaniu atmosfery w każdym bądź razie publiczność zaczęła się niecierpliwić. Kanye powrócił na scenę po niecałych 10 minutach i rozgrzał publikę do czerwoności. Zapowiedział, że zagra pare utworów z płyty College Dropout. Zaczął od We Don't Care oraz Workout Plan, zrobil też przekrój przez swoje produkcje dla Jaya-Z m.in. Izzo. Potem wygłosił pogadankę o tym, że wszystko osiągnął ciężką pracą i namawiał żeby nie rezygnować ze swoich marzeń. Mówił że swój pierwszy kontrakt podpisał mając 19 lat i że właśnie niedawno miał urodziny (8 czerwca) i było to 10 lecie jego pracy (ma teraz 29 lat). Publiczność chyba nie do końca go zrozumiała i zaczęla śpiewać "sto lat" a następnie szybko przeszła na "happy birthday" a Kanye sie chyba troszkę zmieszał i nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Kontynuował dalej swój wywód i powiedział, że puści pare kawałków, które wyprodukował dla innych artystów. Usłyszelismy Stand Up Ludacrisa, You Don't Know My Name Alicii Keys i z tego co pamiętam jakis utwór Twisty. Nie wspomniałam, że Kanye właściwie występował sam. Towarzyszył mu DJ A-track, sekcja smyczkowa i dwuosobowy chórek. A-track miał swoje pięć minut i trochę się popisywał w którejś z przerw. Bardzo fajnie to wypadało. Kanye postanowił też zaznajomić publiczność ze swoimi fascynacjami i inspiracjami. Puścił publiczności m.in. Rock With You Michael'a Jackson'a a na koniec zaskoczył wszystkich kawałkiem Take on me zespołu A-Ha. Potem Kanye przeszedł znów do swojej twórczości. Zagrał Gold Digger, All Falls Down, Slow Jamz. W przerwach chórek popisywał się swoim wokalem. Zaśpiewali m.in. Crazy Gnarlsa Barkleya a Kanye zaserwował też z płyty takie przeboje jak Sweet Dreams Eurythmics czy Eleanor Rigby Beatelsów. Na koniec znów zaskoczyl długą przerwą a gdy powrócił wykonał Jesus Walks, Hey Mama i na koniec Touch The Sky. Przy ostatnim kawałku pomylił się i zacząl od drugiej zwrotki. Gdy sie zorientował przeprosił i zaczął utwór od nowa. I to było pożegnanie Kanye z Open'erem. Ogólnie bawiłam sie świetnie, lepiej niż myślałam. Kanye wprawdzie nie wykonywał całych utworów ale dzięki temu zmieścił w swoim koncercie mnóstwo hitów i było to takie nagromadznie gwiazdorstwa, zabawy i dobrej muzyki, że nie sposób się było źle bawić. Mnie się bardzo podobało i z tego co widziałam publicznosci także. Próbowałam robić zdjęcia ale niekoniecznie mi wyszły także daję zdjęcia z onetu i tylko kilka tych swoich.

Przepraszam też ale na pewno nie wymieniłam wszystkich utworów które zagrał Kanye i pewnie pomyliłam gdzie niegdzie kolejnosc. Emocje wzięły górę i pewne rzeczy mi umknęły.

i znowu moje dwie fotki

Więcej zdjęć: cgm.pl oraz heineken.com.pl

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nawet się zastanawiałem czy pojechać...

Anonimowy pisze...

*zazdrość*