Po nich pokazali się The Streets aka Mike Skinner i reszta. Repertuar The Streets znam ale średnio. Zagrali niezły koncert, rozgrzali publikę, myślę, że bawili się nie tylko miłośnicy hip hopu. Skinner był zabawny choć przyznam, że ze względu na akcent nie wszystko skumałam z tego co mówił. Przyczepił się do ochraniarzy i do VIPów na czerwonych krzesełkach i coś się z nich nabijał. Coś tam latał z butem w ręce i gadał że zgubił pasek od spodni. Przypuszczam, że ludzie dobrze znający ten zespół bawili się lepiej niż ja. Ja osobiście momentami się zagubiłam. Streets mają troche utworów które moim zdaniem słabo wypadają na koncertach - są po prostu zbyt niemrawe. Mnie w każdym bądź razie nie ruszyły. No ale Skinner kazał się trochę gimnastykować - kucać i skakać. Ludziom się podobało. No i nie omieszkał wspomnieć że czuje się w Polsce jak w domu. Jak miło.
moje dwa zdjęcia
Moim osobistym clue wieczoru byl oczywiście Kanye West. Koncert rozpocząl się w miarę punktualnie - około 23:15. Najpierw na scenie pojawiła sie damska sekcja smyczkowa, która nieszczęśnie siedziała tam nie wiedząc co ze sobą zrobić przez dłuższą chwilę. Kanye wyskoczył dynamicznie rozpoczynając swoim hitem Diamonds from Sierra Leone. Oczywiście nie omieszkał wdziać obciachowy sweterek w czym jest mistrzem. Zagrał pierwszy utwór i ... zniknął. Ta i jeszcze jedna dość długa przerwa była moim zdaniem najsłabszym punktem koncertu. Nie wiem czemu miała służyć, może podgrzaniu atmosfery w każdym bądź razie publiczność zaczęła się niecierpliwić. Kanye powrócił na scenę po niecałych 10 minutach i rozgrzał publikę do czerwoności. Zapowiedział, że zagra pare utworów z płyty College Dropout. Zaczął od We Don't Care oraz Workout Plan, zrobil też przekrój przez swoje produkcje dla Jaya-Z m.in. Izzo. Potem wygłosił pogadankę o tym, że wszystko osiągnął ciężką pracą i namawiał żeby nie rezygnować ze swoich marzeń. Mówił że swój pierwszy kontrakt podpisał mając 19 lat i że właśnie niedawno miał urodziny (8 czerwca) i było to 10 lecie jego pracy (ma teraz 29 lat). Publiczność chyba nie do końca go zrozumiała i zaczęla śpiewać "sto lat" a następnie szybko przeszła na "happy birthday" a Kanye sie chyba troszkę zmieszał i nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Kontynuował dalej swój wywód i powiedział, że puści pare kawałków, które wyprodukował dla innych artystów. Usłyszelismy Stand Up Ludacrisa, You Don't Know My Name Alicii Keys i z tego co pamiętam jakis utwór Twisty. Nie wspomniałam, że Kanye właściwie występował sam. Towarzyszył mu DJ A-track, sekcja smyczkowa i dwuosobowy chórek. A-track miał swoje pięć minut i trochę się popisywał w którejś z przerw. Bardzo fajnie to wypadało. Kanye postanowił też zaznajomić publiczność ze swoimi fascynacjami i inspiracjami. Puścił publiczności m.in. Rock With You Michael'a Jackson'a a na koniec zaskoczył wszystkich kawałkiem Take on me zespołu A-Ha. Potem Kanye przeszedł znów do swojej twórczości. Zagrał Gold Digger, All Falls Down, Slow Jamz. W przerwach chórek popisywał się swoim wokalem. Zaśpiewali m.in. Crazy Gnarlsa Barkleya a Kanye zaserwował też z płyty takie przeboje jak Sweet Dreams Eurythmics czy Eleanor Rigby Beatelsów. Na koniec znów zaskoczyl długą przerwą a gdy powrócił wykonał Jesus Walks, Hey Mama i na koniec Touch The Sky. Przy ostatnim kawałku pomylił się i zacząl od drugiej zwrotki. Gdy sie zorientował przeprosił i zaczął utwór od nowa. I to było pożegnanie Kanye z Open'erem. Ogólnie bawiłam sie świetnie, lepiej niż myślałam. Kanye wprawdzie nie wykonywał całych utworów ale dzięki temu zmieścił w swoim koncercie mnóstwo hitów i było to takie nagromadznie gwiazdorstwa, zabawy i dobrej muzyki, że nie sposób się było źle bawić. Mnie się bardzo podobało i z tego co widziałam publicznosci także. Próbowałam robić zdjęcia ale niekoniecznie mi wyszły także daję zdjęcia z onetu i tylko kilka tych swoich.
i znowu moje dwie fotki
Więcej zdjęć: cgm.pl oraz heineken.com.pl
2 komentarze:
Nawet się zastanawiałem czy pojechać...
*zazdrość*
Prześlij komentarz